Z okazji 10-lecia grupy Sunshinkai zbieramy różne historyczne informacje. Poniżej - dzięki uprzejmości Iwony Mroczek, założycielki grupy, zamieszczamy krótką rozmowę o tym jak to się zaczęło i nie tylko.
Pytanie: Zacznijmy od końca. Czy uczysz córkę robić dobrą herbatę?
Iwona:
Jasne. Ale po kolei, ma dopiero trzy lata. Zaczęłyśmy od nauki siadania w seiza, z rączkami równo na kolankach. Siedzenie w spokoju to zupełnie nowa frajda dla mojej córeczki...
P: Czy zamierzasz ją uczyć? Jeśli tak - dlaczego?
I:
Będę próbowała. W chashitsu pierwszy raz była w wieku bodajże trzech miesięcy, ma herbatę we krwi! Chciałabym, by droga herbaty jej odpowiadała, by wybrała ją świadomie i gotowa jestem czekać ile trzeba z naukami. A jeśli nie, to nie – są różne dobre drogi, niech szuka własnej.
P: A teraz skok wstecz, do samego początku. Kiedy po raz pierwszy byłaś na ceremonii? Jak było? Co pamiętasz?
I:
Rok 1995, wiosna, stare drzewo wiśni przed domem pani Sugimoto w pełnym rozkwicie, pierwsze płatki spadają na kamienną ścieżkę. Osobowość pani Sugimoto i jej przyjaciół. Pierwszy łyk koicha przeokropny, drugi wspaniały... Ten sam świat aby? Może w innym oświetleniu? Jak to rozumieć?...
P: Kto Cię najpierw uczył ceremonii? Czy myślałaś o tym, dlaczego się uczysz?
I:
Pani Sugimoto jest moim pierwszym i jedynym nauczycielem, choć oczywiście nauczycieli poznałam wielu. Na tym pierwszym spotkaniu zaproponowała, że jeśli chcę, będzie mnie uczyć herbaty. Zaznaczam, że w Japonii nauka herbaty jest płatna i na naukę w domu nauczyciela studentkę taką jak ja nie byłoby stać. Pani Sugimoto uczyła mnie jak matka córkę. Każdego czwartku cały dzień poświęcałam okeiko. Nie analizowałam szczególnie swoich uczuć, wiedziałam jedynie, że bardzo chcę to robić. I na pewno nie przewidywałam, dokąd mnie to zaprowadzi.
Gdy jechałam do Japonii – a był to mój pierwszy raz – miałam pewne ogólne podstawy wiedzy o chanoyu. Miałam chęć kiedyś wziąć w tym udział, zobaczyć, ale uczyć się? Hm, po co? Tymczasem herbata pokazana mi przez panią Sugimoto to było COŚ.
P: Skąd pomysł, żeby w Polsce parzyć herbatę? Z kim zaczynałaś? Czy od razu powstała jakaś grupa, czy też stało się to dopiero po pewnym czasie?
I:
Kto wiele otrzymał, chce się dzielić. Po powrocie do Polski miałam ochotę wołać: „Ludzie! Herbata to jest to!” Przeprowadziłam wiele spotkań, pogadanek i prezentacji – w domach kultury, szkołach, muzeach w wielu miejscach Polski. Po jednym, najwyraźniej szczególnie udanym pokazie zorganizowanym przez SGH odnalazło mnie kilka osób, które chciały się uczyć. Czemu nie, pomyślałam, skoro nie ma nikogo innego? Tak powstała grupa, z której kilka osób uczy się razem do dziś. Co roku dochodziły nowe osoby, poznane przypadkiem, przyjaciele przyjaciół...
P: Gdzie kolejno odbywały się zajęcia?
I:
To dobre miejsce na podziękowania. Gorące wyrazy wdzięczności dla Jacka Wana za pomoc i opiekę podczas pierwszych lat nauki! Najpierw uczyliśmy się w biurze restauracji „Tsubame” przy ulicy Foksal, wśród antycznych mebli i kolekcji zegarów. Każdy odmierzał własny, szacowny czas, kuranty rozlegały się w przeróżnych momentach, co szczególnie nas bawiło, gdyż w pomieszczeniu herbacianym czasu nie ma. Nikt nie ma zegarka i nie liczy minut. A w „Tsubame” – odwrotnie, wiele zegarów i znów czasu nie ma.
Potem w restauracji, w piwnicach, powstał pokoik w stylu japońskim, i tam przeniosły się nasze zajęcia wraz z rosnącą ilością pudeł ze sprzętami. Dziękujemy personelowi „Tsubame” za cierpliwość...
Aha, jeszcze jedno miejsce – herbaciarnia „Jaskółka” Jacka Wana w dawnym „Bogusz Center”, niedaleko obecnych „Złotych Tarasów”. Tam również uczyliśmy się i przeprowadziliśmy kilka udanych spotkań i pokazów.
Dalej: skrawek japońskiej podłogi w sklepie państwa Matsumoto, ulica Nowogrodzka. Im również należą się nasze gorące podziękowania, a szczególnie pani Keiko Matsumoto za pomoc w prowadzeniu zajęć i za wspaniałe wagashi!
W epoce „Jaskółki” poznaliśmy nauczycielkę ikebany i herbaty, panią Satoko Fujita. Wspominamy ją miło i dziękujemy za podarowane nam, liczne herbaciane sprzęty.
Dalej: ulica Polna i nasza najważniejsza firma – przyjaciel, czyli TLS-Technologie. Wzór mecenasa kultury. W tym czasie dostaliśmy od sensei Sugimoto rozkładane maty, a tokonomę urządzaliśmy na okiennym parapecie...
Na ulicy Krochmalnej, w mieszkaniu moich rodziców, którym również jestem wdzięczna za pomoc, wsparcie i zrozumienie, odbywały się specjalne całodniowe warsztaty, gdy przyjeżdżała pani Sugimoto.
A teraz mamy zajęcia w chashitsu w BUW – dziękujemy serdecznie Instytutowi Japonistyki i Koreanistyki za pozwolenie na korzystanie z niego – oraz w nowopowstałym miejscu ćwiczeń, keikoba, na ulicy Kompasowej.
Nie sposób wyliczyć wszystkich życzliwych osób, które absolutnie bezinteresownie i z zaufaniem przekazywało nam cenne sprzęty, herbatę. Dziękujemy Wam z serca i pamiętamy o Was.
P: A jak w tych miejscach rozwijała się grupa? Kiedy spotkania stały się regularne?
I:
Spotkania regularnie odbywały się od początku. Od listopada 1997 raz na tydzień, raz na dwa tygodnie, w wakacje rzadziej, ale stale. Były wprawdzie takie lata, gdy miałam więcej pracy lub traciłam pewność siebie... ale przyjechała Ania Zalewska ze świeżą wiedzą zdobytą u sensei Sugimoto i talentem translatorskim, jest Ula Mach. Herbata rozwija się w jak w cieplarni.
P: Co takiego jest w chanoyu, że tyle osób się daje wciągnąć i zostaje przy niej na długo, często na zawsze?
I:
O, właśnie, ciekawe. Herbata jest jak słoń, ogromna, jeden dotyka ucha, drugi – nogi...
Droga herbaty jest tak bogata, tyle oferuje, że samo spokojne rozglądanie się po możliwościach może trwać lata... I już się wpadło.
Tak sądzę.
Jedni szukają w niej wyciszenia, inni harmonii, jeszcze inni – pracy nad sobą. Przyjemność płynie z samego patrzenia i dotykania tych wszystkich pięknych rzeczy, których się używa. Co jeszcze?
Herbata daje oparcie, ponieważ rządzi się wyraźnymi zasadami. Udziela odpowiedzi w rodzaju: „warto dać z siebie wszystko”, „ludzie są fajni”, „wystarczy jeden kwiat w wazonie”.
Herbata daje formę. Wkłada się w nią własną treść. Dlatego herbata każdego człowieka jest inna i każdy przechodzi niepowtarzalną drogę rozwoju. Co łączy uczących się? Może (tak myślę w tej chwili) potrzeba pojęcia i zaakceptowania rzeczywistości? Bólu? Przemijania? Potrzeba piękna, potrzeba bycia razem, wzajemnego obdarzania szacunkiem, dbania o rzeczy ważne i uwalniania się od nieistotnych.
P: Co możesz poradzić osobom, które chcą założyć lub rozwinąć podobne zajęcia (na przykład w innym mieście)?
I:
Wszystko jest możliwe. Na pewno niezbędny jest nauczyciel i na początek kilka podstawowych sprzętów. Jeśli powstanie grupa chętnych do nauki, gotowych ponieść wydatki związane ze ściągnięciem nauczyciela do siebie, powiedzmy, wstępnie na jeden dzień w miesiącu, może to stać się początkiem pięknej przyjaźni
P: Powiedz naszym czytelnikom coś od siebie...
I: Herbata jest dobra.
Dziękuję!